czwartek, 2 maja 2013

Drogi



Jak mawiał pewien hobbit, drogi są niebezpieczne. Kuszą samą swoją obecnością i prowadzą do nieprzewidzianych miejsc. Myślę, że hobbici mieszkają w Norwegii. Tutejsze drogi potrafią dostarczyć wielu emocji. Niektóre są piękne, inne straszne, a spora część jest piękna i straszna równocześnie.

Taka właśnie jest Norweska Droga Atlantycka. Jej długość to trochę ponad osiem kilometrów. Znajduje się pomiędzy Ålesund a Kristiansund. Podtrzymują ją dziesiątki małych wysepek. Jej piękno jest niezaprzeczalne - daje niesamowity widok na ocean, a i sama jest ślicznie wkomponowana w scenerię. Potrafi też nastraszyć - w pewnym momencie ma się nieodpartą pewność, że most urywa się w połowie, a my zaraz runiemy do morza. Wrażenie niestabilności pogłębia charakterystyczny przechył tej drogi, a rozbijające się o nią burzliwe bałwany pobudzają produkcję adrenaliny w żyłach kierowców. Mimo to, tłumy turystów walą tu drzwiami i oknami (samochodami i motorami) by przeżyć to na własnej skórze. Na całej długości trasy utworzono cztery punkty widokowe, z którymi można zapoznać się pod  tym linkiem.

Copyright Jorgen Eide. Więcej zdjęć i informacji na http://www.visitmolde.com/en/Product/?TLp=32362&The-Atlantic-Road=  i http://www.theatlanticroad.com/gallery.asp

Nie mogę tu nie wspomnieć o najsłynniejszej norweskiej drodze, czyli Trollstigen - Drabinie Trolli. Nachylenie tej diabelskiej serpentyny wynosi 9%, a zakrętów jest aż jedenaście - zdaniem mojego żołądka o jedenaście za dużo. Szczerze mówiąc, mój błędnik reaguje już na widok tej panoramy. Droga ta jest w zasadzie esencją wszystkich innych. Jest stromo, są zakręty, góry i przepaść, jak zwykle brak poboczy, a do tego czynna jest tylko przez pół roku, od końca maja do pierwszych śniegów.

Photo: Jarle Wæhler, copyright www.nasjonaleturistveger.no
Czasem odnoszę wrażenie,  że tutejsi drogowcy mają specyficzne poczucie humoru. Bardzo często zdarza się, że przedzieramy się przez fragment pełen ograniczeń prędkości, po którym wreszcie widzimy upragniony znak - można jechać 80km\h! Po przekroczeniu znaku typowo trafiamy na zakręt śmierci, jednoosobowy mostek lub inny element krajobrazu, który znów zmusza nas do wleczenia się czterdziestką. Ale hej, zgodnie z prawem można pędzić...!

To samo ze zwężeniami. Jedzie sobie człowiek w miarę spokojnie, z jednej strony ściana kamienia, z drugiej przepaść, po czym mija znak zwężenia drogi. No trudno, myślimy, może się zaraz skończy. Mijany znak zniesienia prędkości wywołuje w nas jednak jak najgorsze przeczucia i słusznie, bo tuż za nim droga zwęża się JESZCZE bardziej, choć wydawało się to niemożliwym. Z zasady, w większości miejsc nie ma linii wyznaczającej środek - BO PO CO.
Zwężenie po zwężeniu.
 
A w ruchomych obrazkach wygląda to tak. Konia-zrzędę temu, kto to pokona jadąc 80km\h i wyjdzie z tego bez zniszczeń...


Na tym jednak możliwości się nie wyczerpują. Kiedy myślisz, że przewidziałeś już wszystkie niespodzianki, które zesłała ci natura i budowniczy, okazuje się, że zapomniałeś o czymś bardzo oczywistym.

Wiatr.

Tuż pod nosem mam most, na którym co roku dochodzi do wypadków. Wystarczy, że akurat wieje mocniej niż zwykle (a u nas "zwykle" to ok 10 m\s), a na most wjedzie lekki samochód elektryczny albo coś o dużej powierzchni bocznej - jak przyczepa campingowa. Potem czytamy w gazetach "wiatr zepchnął pojazd na przeciwny pas ruchu powodując zderzenie czołowe". Raz próbowałam przekroczyć ten most rowerem, bo akurat była ładna pogoda, słonko świeciło, a na Karmøy są prześliczne trasy. Nigdy więcej. Ostatnio tak zjadliwej wichury doświadczyłam lata temu na Nordkappie.

Copyright  http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Karmsund_Bridge_from_Norheimsv%C3%A5gen.jpg

Oczywiście, to jeszcze nie wszystko, bo na koniec zostawiłam królową wszystkich przeszkód - zimę. Wiecie jak wygląda droga krajowa zimą? Nie wygląda. Poniższe zdjecie zrobiłam własną ręką, kiedy wracałam od przyjaciółki z Jondalen. To, że tę trasę przeżyłam, to cud. Wypadłam z toru dwa razy, raz jadąc czterdziestką i wchodząc w łuczek - samochód zawirował i przywalił hakiem w barierkę po drugiej stronie, za którą była, oczywiście, przepaść. Za drugim razem z podobną prędkością mijałam się na zakręcie z ciężarówką - nie wiem, czy zepchnął mnie pęd powietrza, czy znów zadziałał lód, ale przetarłam bokiem po barierce tak, że cud, że zgnieciona blacha mi nie przebiła opony. Wszystko to w ślimaczym tempie i w zimowych oponach z kolcami. Następnym razem chyba założę łańcuchy.


Plusy są takie, że kiedy zawieja na moment ucicha i wychodzi słońce, mamy okazje podziwiać niesamowicie piękne widoki. Jak ten, który wykorzystałam w tle tego bloga, ustrzelony gdzieś na drodze E134.


Jak już wspomniałam, część dróg jest zamykana zimą. Na szczęście bardzo prężnie funkcjonuje tu zarząd dróg, czyli Statens Vegvesen . Na bieżąco można sprawdzić stan każdej drogi, podają też informacje o wypadkach, naprawach, korkach - wszystkim, co użyteczne. Jeśli akurat jest się w drodze i chce się sprawdzić, czy da się już skorzystać z letniego skrótu, można do nich po prostu zadzwonić.

Część tras, zwłaszcza tych szerszych i zadbanych, jest płatnych. Opłat należy dokonać w specjalnych bramkach - jeśli akurat jakieś stoją - lub na stacjach benzynowych. Od tej opłaty nie da się uciec - jeśli ją zlekceważymy, po powrocie do Polski otrzymamy rachunek pocztą. Na szczęście na ogół nie są wysokie.

Łatwo jest zapamiętać ograniczenia prędkości - są tylko dwa. 50 km\h w mieście i 80 km\h za miastem. Lepiej się do nich stosować, bo o wysokości mandatów krążą legendy. Przekroczenie prędkości o 25 km\h może się skończyć mandatem o wysokości prawie ośmiu tysięcy koron (ok czterech tysięcy złotych). Tutaj znajdziecie dokładny wykaz cen .

Nie dajcie się jednak odstraszyć - jeśli tylko będziecie przestrzegać prawa i zasad zdrowego rozsądku, czeka was niesamowita wycieczka, którą zapamiętacie do końca życia. Z tych lub innych przyczyn ;)