środa, 24 kwietnia 2013

Gaustatoppen



Tej niedzieli postanowiliśmy zdobyć najwyższy szczyt Telemarku (sąsiedniego województwa), Gaustatoppen (W wolnym tłumaczeniu „Czubek świata”).

Wyruszyliśmy bladym świtem, czyli o dziewiątej, a podróż zajęła nam jakieś dwie godziny. Kolejne dwie godziny zajęło nam zdobywanie pierwszej stacji, i oczywiście nie mogłam tam wejść w normalny sposób.  Podczas wchodzenia rozdzieliliśmy się, bo każdy z nas dobrał tempo właściwe swej kondycji, a na łysej górze przecież trudno byłoby się zgubić. No, ale są ludzie i jestem też ja… Widząc majaczącego w oddali Radka i Andreasa ścinałam sobie zakręty nadrabiając drogę. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że przy którymś kolejnym ścięciu zgubiłam zarówno szlak, jak i sylwetkę Radka sprzed nosa. Postawiona w sytuacji bez wyjścia dziarsko poszłam przed siebie kierując się wprost na stację (na szczęście widoczną z daleka i z każdej pozycji). Nie przewidziałam jednak, że w niektórych miejscach mój skrót będzie prowadzić niemal pionowo po osypujących się głazach. Podczas ostatnich dwustu metrów nabrałam wewnętrznej pewności, że jeśli za chwilę nie wyjdę na płaski kawałek, usiądę na kamieniu i będę tak siedzieć do końca życia. Upór wziął jednak górę (równolegle ze świadomością, że Radek wypominałby mi to do końca życia) i doczłapałam na stację. Po ciepłej herbatce i czekoladzie, po piętnastu minutach byłam gotowa iść na szczyt. Na samą górę dotarłam już tylko z Radkiem, reszta naszej siedmioosobowej załogi zrezygnowała z dodatkowych atrakcji. Kolacja w chińskiej knajpie poparta zimnym piwkiem była już tylko przyjemnym dopełnieniem.
http://picasaweb.google.pl/gayaruthiel/Rjukan_21102007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz