środa, 24 kwietnia 2013

Rzym

6 grudnia 2007

Kiedy z kumplami z pracy wpadliśmy na pomysł weekendowego wypadu do Rzymu, wszystko brzmiało tak pięknie… Wyruszymy czwartkowej nocy po pracy, w piątek będziemy na miejscu, w niedzielę wieczorem wrócimy. Cały weekend nasz! Niestety, kiedy kupiliśmy bilety, linie lotnicze przesunęły nam godziny odlotów, i okazało się że w Rzymie spędzimy dokładnie dobę. Dwadzieścia cztery godziny na kolebkę kultury europejskiej. Bluźnierstwo…

Innego wyjścia jednak nie było, o umówionej godzinie zebraliśmy się, pojechaliśmy na lotnisko i ruszyliśmy w drogę. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mieliśmy pięć godzin przerwy między lotami w Mediolanie, co dawało nam dwie godziny na zwiedzanie miasta. Szybkim marszem obejrzeliśmy najciekawsze zabytki, zjedliśmy pierwszą włoską pizzę, załapaliśmy się nawet na wystawę zdjęć National Geographic. Wróciliśmy na przystanek coby wrócić na lotnisko i tu mój pech do komunikacji miejskiej uaktywnił się kolejny raz: Autobus spóźnił się niemal godzinę. Szczęściem w nieszczęściu było, że samolot też był opóźniony, wszytko ładnie się zgrało, a ja byłam tylko o parę kroków bliżej do ostatecznego zawału serca (lub wrzodów na żołądku, niepotrzebne skreślić).

Wreszcie, późną nocą, dotarliśmy do Rzymu. Z samego rana ruszyliśmy na zwiedzanie. Ja wyszłam nieco wcześniej, mając poukładane w głowie dokładnie co chcę zobaczyć i w jakiej kolejności. Okazuje się, że obejście całego miasta w jeden dzień na piechotę jest możliwe. Tylko stopy następnego dnia zaczynają lekko uwierać, ale to już pomniejsza niedogodność.

Rzeczy które wywarły na mnie największe wrażenie? Koloseum. Dopiero będąc wewnątrz, dotykając murów, uświadomiłam sobie ogrom historii, który do mnie przemawia. Wzruszenie dosłownie zabrało mi głos, a nie jestem z tych, których łatwo wzruszyć. Będę musiała jeszcze kiedyś tam wrócić i obejrzeć sobie wszystko na spokojnie.

A potem poznałam uroki dwudziestoczterogodzinnej podróży ;]

https://picasaweb.google.com/gayaruthiel/RzymskieWakacje

2 komentarze: