czwartek, 25 kwietnia 2013

Karmøy - Kolebka Wikingów.

Istnieją trzy metody, aby dostać się na Karmøy. Można przylecieć samolotem, przekroczyć most, lub przypłynąć łódką. Niezależnie od wybranej metody, nie daje się nie zauważyć, że wkraczamy na teren, którego charakter definiują wydarzenia minionych wieków. Po przekroczeniu mostu widzimy sylwetkę pierwszego kościoła i Skamieniałych Panien. Na lotnisku zaś witają nas rysunki przedstawiające wikingów, Sleipnira i Jormungadna, oraz wiele obiecujący napis: The homeland of the Viking Kings. Historia tej podłużnej wyspy sięga jednak dużo głębiej, aż do epoki kamienia łupanego.

Cała Karmøy usiana jest dobrze zachowanymi reliktami historycznymi. Plotka głosi, że rolnicy doskonale zdają sobie sprawę z drzemiących pod ich ziemią skarbów, ale nie informują o nich nikogo, gdyż musieliby z własnej kieszeni opłacić wykopaliska. Faktem jest, że to właśnie tu znaleziono fantastycznie zakonserwowane drakkary, na podstawie których lokalny zapaleniec zbudował w pełni funkcjonalną replikę:


Więcej o projekcie: http://den.vikingkings.com

Co działo się tu w odległych czasach kamienia, brązu i żelaza, możemy jedynie próbować odgadnąć na podstawie wykopanych szczątków. Naprawdę ciekawie zaczyna się jednak robić około siódmego wieku naszej ery, kiedy Półwysep Skandynawski podzielony był na kilkanaście - jeśli nie kilkadziesiąt - małych królestw. Jedyne źródła, które opisują tamten okres spisane zostały dopiero w trzynastym wieku, są więc mocno wypaczone i na wskroś przesączone mistycyzmem. Pokazują jasno, że już wtedy Karmøy było istotne strategicznie - doszło tu między innymi do bitwy dwóch legendarnych władców - Augvalda Najeźdźcy i Ferkinga Obrońcy. Ich starciu poświęcone są aż trzy różne sagi. 

Czasy końca udzielnych książąt zbliżały się jednak szybkim krokiem. Harald Pięknowłosy był właśnie takim  władcą. Według legendy zakochał się w pięknej, lecz dumnej dziewczynie. Gdy uderzył w konkury, wyśmiała go mówiąc, że nie będzie godny jej ręki, dopóki nie rzuci jej do stóp zjednoczonego królestwa. Harald, zamiast obrazić się i skierować uczucia ku innej, wziął sobie jej słowa do serca. Zaczął gromadzić armię i podbijać sąsiednie ziemie, aż wreszcie doszło do bitwy pod Hafrsfjord - bitwy, która zadecydowała o zjednoczeniu kraju i utworzeniu Królestwa Norwegii. Bitwę tę upamiętnia monument postawiony u wybrzeży Stavanger, przedstawiający trzy miecze - Sverd i Fjell.


Harald miał co najmniej sześć żon i co najmniej dwudziestu synów, w związku z czym spora ilość rdzennej ludności może odszukać w swoich genach  ślady po pierwszym królu.

Dlaczego jednak ze wszystkich możliwych miejsc akurat Karmøy przypadła rola kolebki wikingów i zalążka Norwegii? Jedna z wersji opowiada o statku pełnym wycieńczonych wojów, którzy od wielu dni nie mogli znaleźć źródła słodkiej wody. Kiedy odkryli je w pobliżu Avaldsnes, uznali je za znak od bogów i założyli tam swoją osadę.

Druga wersja, bardziej przyziemna, zwraca uwagę na to, że z powodu prądów morskich i paskudnych podwodnych skał było bardzo łatwo kontrolować tamtejszą cieśninę - a kto ma kontrolę ten ma władzę. Cieśninę, którą według legend codziennie pokonuje Thor, by odwiedzić Yggdrasila, drzewo życia.

Co jednak robi chrześcijański kościół wśród pogańskich wikingów? Postawił go tam prawnuk Haralda Pięknowłosego, Olaf Tryggvason, człowiek, który schrystianizował Norwegię.


Nie był to jednak ten sam budynek, który możemy podziwiać dzisiaj. Ten został zbudowany w wiele lat po śmierci Olafa, a budowa trwała siedemdziesiąt lat. Co ciekawe, cała bryła kościoła pokryta jest runami, mającymi uczynić budynek niezniszczalnym. Biorąc pod uwagę, że budowę zaczęto w 1250 roku, a budynek nie wygląda na tknięty zębem czasu, zaklęcia działają bez zarzutu.


Wikingowie wciąż oddziałują na wyobraźnię ludzi i są magnesem na turystów. Zbudowano tu więc muzeum poświęcone kolebce Norwegii i skansen pełen wikińskich budowli. Muzeum, choć niewielkie, jest bardzo dobrze przygotowane, a każdy eksponat został opisany co najmniej dwoma językami. Latem w skansenie odbywa się festiwal wikingów, podczas których ludzie przebierają się w historyczne stroje i oddają rozrywkom tamtych czasów, takim jak choćby strzelanie z łuku.

Dokładnie naprzeciw Avaldsnes leży Visnes, które często znika w cieniu swojego sławniejszego sąsiada. Ma jednak przecież swoje smaczki i niespodzianki, choć może nie tak spektakularne jak kolebka pierwszych królów. W 1865 odkryto tu złoża miedzi i założono kopalnię. Była to największa kopalnia miedzi w całej Norwegii, dostarczająca surowca całej Europie. Stąd pochodził materiał, z którego wykonano Statuę Wolności. Jej mniejsza kopia stoi tuż obok muzeum górnictwa.


Teren dokoła dziś nieczynnej kopalni jest przepiękny. Las jest aż granatowy od jagód, tu i ówdzie można zobaczyć resztki dawnych budynków - czasem zupełnie nieźle zachowane. A widoki na morze zawierają dech w piersiach.


Mimo, że wyspa jest stosunkowo mała - tylko trochę ponad dwieście kilometrów kwadratowych - ludzie ją zamieszkujący porozumiewają się za pomocą kilku różnych dialektów. Mimo, iż jest na niej tylko kilka osad - każda z nich ma wyraźnie odrębny charakter.

Skudeneshavn znajduje się dokładnie na drugim końcu wyspy, na jej południowym skrawku. Jest mekką miłośników łódek, jachtów i motorówek, co roku odbywa się tam festiwal marynistyczny, który przyciąga rzesze zapaleńców. Maleńka mieścina wtedy pęka w szwach. Jak małe jest to miejsce? Cóż, można wspomnieć, że mieszka tu tylko pięć tysięcy osób (a podczas festiwalu przybywa trzydzieści pięć tysięcy gości i 600 łódek). Można zauważyć, że mieszkańcy mają do dyspozycji tylko jedną restaurację. Myślę, że jednak najlepiej charakter Skudeneshavn oddaje fakt, że to właśnie tutaj znajduje się najmniejsza na świecie kawiarnia.


W mikroskopijnym pomieszczeniu zmieści się tylko jeden kupujący, który zresztą natychmiast musi wyjść, by umożliwić zakup napoju następnemu w kolejce.

Wąskie uliczki są niesamowicie urokliwe. Część domów dumnie prezentuje marynistyczne ozdoby - a to stary galion przyczepiony do głazu w ogrodzie, a to elementy wyposażenia mostku przystrajające drzwi.


Niektóre z urokliwych uliczek, tak wąskich, że samochód otarłby sobie oba lusterka, prowadzą do parku. W parku tym zaś znaleźć można kolejną ciekawostkę - jeśli tylko wie się, gdzie szukać. Chodzi o tajemniczy kamień, którego skład chemiczny ma się nijak do skał, które spotkać można w okolicy. Legenda głosi, że jest to meteoryt, który spadł na ziemię z księżyca - stąd też jego oficjalna nazwa - "księżycowy kamień". Najnowsza teoria wysunięta przez naukowców mówi jednak o lodowcu, który przesuwając się przeniósł głaz ze sobą z jakiegoś odległego miejsca. Głaz zgodnie z przysłowiem milczy, a my możemy sobie wybrać teorię, która podoba nam się bardziej.


I taka właśnie jest Karmøy - pełna legend, które czyhają za każdym głazem i drzewem.  Jak choćby legenda o Pannach z Kamienia, o których wspomniałam na początku tego przydługiego postu. Ponoć jeden z władców wikińskich podróżując statkiem zobaczył piękne panny stojące na brzegu. Złożył im nieprzyzwoitą propozycję, lecz one z przyzwoitości odmówiły. Oburzył się jarl i rzucił na nie klątwę - zamieniły się w kamień. Jednak złe czyny nie uchodzą nikomu na sucho - jego statek rozbił się o te właśnie skały. Do dziś można je oglądać podczas przekraczania jedynego mostu prowadzącego na wyspę.

Część zdjęć udostępnił mój gość i przyjaciel - resztę jego fotografii znajdziecie tutaj: http://zle-misie-sni.flog.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz