8 października 2007
Ponieważ ostatnie dnie spędzam raczej aktywnie i powoli kończą mi się
nieodkryte miejsca, jak również brakuje mi tu bardzo wiatru i morza,
udało się nam namówić Jacka na podróż w nieznane.
Początkowym zamysłem było udanie się do Horten, jako do najbliższej
miejscowości położonej nad morzem, ale kiedy wsiadłam do samochodu obaj
panowie uśmiechnęli się do mnie tajemniczo i powiedzieli „Jedziemy na
koniec świata”. Ponieważ wycieczki w nieznane to jest to co wiedźmy
lubią najbardziej, upewniłam się tylko że nie o Larvik chodzi i
ruszyliśmy przed siebie. Cała podróż zajęła nam ok 2h w jedną stronę,
ale biorąc pod uwagę panów zatrzymujących się co chwila na zdjęcia.
W pewnym momencie, niczym w trójkącie bermudzkim, wyrosła przed nami
nieruchoma, pionowa ściana mgły. Wjechaliśmy w nią i momentalnie zrobiło
się ciemno. Był to znak, że wjeżdżamy na półwysep, który Wikingowie
określali jako koniec świata – Verdens Ende.
Nie dziwię się Wikingom. Po zaparkowaniu kilkaset metrów od końca
półwyspu, tam gdzie kończą się drogi samochodowe, po przejściu tego
krótkiego odcinka, wkracza się w niesamowity, widmowy świat. W mglistym
półmroku majaczą nagie wyspy, coraz mniejsze i mniej wyraźne… Są z
rzadka porośnięte trawą, i jest to jedyna forma życia na powierzchni.
Życie podwodne natomiast to orgia barw i różnorodności. Czegóż tu niema :
pąkle, rozgwiazdy, kraby, ławice narybku, wodorosty, małże, ślimaki i
spektakularne, barwne meduzy to gatunki które można spotkać w
największej ilości. Wszystko pachnie morzem (zdechłą rybą… – stwierdził
Radek) i dopiero tu widzę jak bardzo brakuje mi tej woni w głębi lądu.
Cudowne wilgotne powietrze było dodatkowym atutem, momentalnie poczułam
się jak w domu. Dorzućmy jeszcze wybór wszelaki skał do wspinaczki i
mamy mój prywatny raj. Gdybym tylko mogła wcale bym stamtąd nie wróciła…
Tu można obejrzeć zdjęcia: http://picasaweb.google.pl/gayaruthiel/WiedMaNaKoCuWiata02
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz