piątek, 26 kwietnia 2013

Język norweski? To skomplikowane.

Norwegia jest bardzo zróżnicowanym krajem pod wieloma względami. Ma aż trzy języki urzędowe i niezliczoną ilość lokalnych dialektów. Dialekty są tym, co najbardziej utrudnia naukę tego dość prostego języka. Dumny i blady, gdy podczas kursu zaczynasz rozumieć ludzi z taśm i swojego nauczyciela, idziesz przeprowadzić swoją pierwszą konwersację w sklepie... i okazuje się, że nie rozumiesz NIC, bo dialekt, bo inna wymowa, bo zupełnie inne słowa. Po dłuższym treningu zaczyna się wyłapywać pewien schemat ułatwiający odgadywanie słów używanych przez ludzi wśród których mieszkasz - ale co z tego, skoro przenosząc się na drugi koniec kraju musisz uczyć się od nowa.

Ile jest dialektów? Tyle co miast i wiosek - i jeszcze troszeczkę, bo miasta takie jak Haugesund (wielkości Świnoujścia) mogą ich mieć kilka. Zdarza się - rzadko bo rzadko, ale jednak - że dwóch Norwegów musi komunikować się między sobą po angielsku. Na szczęście angielski znają tu wszyscy. Na poniższym wideo możecie posłuchać różnic w intonacji.


A na tym odmiennego słownictwa. Piosenka składa się tylko z jednej zwrotki, powtarzanej we wciąż nowych dialektach:

Nie tylko odmienne słownictwo potrafi zasiać zamęt. Mój przyjaciel z Kongsberga próbował pewnego razu skomunikować się z siostrą mieszkającą na północy kraju. Zadzwonił, a telefon odebrał jej mąż. Dialog wyglądał mniej więcej tak:

- Cześć, chciałbym rozmawiać z siostrą.
- *z głębokim smutkiem" - przykro mi, ale to niemożliwe...
- Co się stało? Miała wypadek? Choruje?
-*z jeszcze głębszym smutkiem" - nie, poszła do sklepu...

Głęboki smutek w głosie to po prostu jedna z cech charakterystycznych dialektu tamtego miesjca. Inne potrafią brzmieć nieco hindusko, jeszcze inne gardłowo, melodyjnie lub skrzekliwie. Mieszkańcy Haugesund twierdzą, że ich dialekt jest najseksowniejszym w całej Norwegii, i że wyrywają na niego mieszkańców Stolycy. W moich uszach brzmi raczej dziecinnie - spróbujcie powiedzieć "ciepe ciokolade i cina"* nie brzmiąc jak szalona babcia ciumciająca do oseska.

*kjøpe sjokolade i Kina = kupić czekoladę w Chinach

Jak wspomniałam powyżej, Norwegia uznaje aż trzy języki urzędowe: Bokmål, Nynorsk i Samisk. Bokmål jest najbardziej popularnym językiem i jedynym, którego możemy nauczyć się na kursach dla emigrantów. Jest to język, który można nazwać "naturalnym" - gdyby nie interwencja rządu, tylko on byłby "wspólną mową" tego kraju. Jego kształt jest ściśle związany z burzliwą histrorią Norwegii. Choć teraz jest ona jednym z najbogatszych krajów świata, nie było tak zawsze. W zasadzie poprzednia Złota Era skończyła się w trzynastym wieku, a następujace po niej pasmo nieszczęść trwało aż do wieku dwudziestego. W 1349 roku zaraza wybiła połowę populacji. Zdziesiątkowany naród był zbyt słaby, by  móc sobie radzić samodzielnie. Stworzono więc Unię Kalmarską łączącą trzy skandynawskie narody, tym bardziej naturalną, że z powodu praw sukcesji Dania i Norwegia miały wspólnego króla. Ponieważ w tym czasie Dania miała większą populację niż Norwegia i Szwecja razem wzięte, stamtąd zarządzano unią, co wywarło głęboki wpływ na kształt relacji pomiędzy skandynawskimi krajami. Dwór i lwia część urzędników posługiwała się głównie duńskim. Wpływy duńskiego wzrosły jeszcze bardziej po 1520 roku, kiedy to Szwecja wzmocniła się na tyle, by zawalczyć o niezależność. Norwegia jednak wciąż była słabym, kiepsko zaludnionym rolniczym krajem z ogromnym pechem. Kiedy w 1537 próbowała się bronić przed narzuconą przez Danię reformacją, opór został bez większego wysiłku stłamszony, wszystkie skarby kościoła wywiezione do Danii, a ziemie kościelne przeszły na duńską własność. W tym czasie też zaczęto nauczać w norweskich szkołach wyłącznie duńskiego języka. W szesnastym wieku w całej Norwegii mieszkało tylko 150 tysięcy osób. Az do początku dziewiętnastego wieku Norwegia musiała oddawać dwie trzecie narodowego dochodu Danii. Dopiero w 1814 ten wyniszczony kraj odbiła sobie Szwecja, zgadzając się na stworzenie norweskiej Konstytucji. Na niepodległość Norwegia musiała czekać jeszcze niemal sto lat, aż do 1905 roku. Straszliwy pech nie dał jednak o sobie zapomnieć - pozwolił cieszyć się wolnością tylko czterdzieści lat - do momentu, w którym naziści postanowili wcielić w życie plan podboju świata. Na poniższym wideo historia Świata z punktu widzenia Norwegii:


Jak można się spodziewać po tylu stuleciach ucisku język, którym posługiwała się rdzenna ludność niewiele przypominał język wikingów. Tak właśnie powstał Bokmål - skrzyżowanie starych dialektów z silnymi wpływami duńskiego.  Centrum Bokmålu to Oslo - dlatego też mieszkańcy zachodniego wybrzeża twierdzą, że Oslo to nie Norwegia. Odmawiają posługiwania się tym językiem, uzywając w zamian lokalnych dialektów. Korzystają z niego tylko, kiedy jadą do Danii, po czym oburzają się na duńczyków, gdy ci ich nie rozumieja - twierdząc, że robią im to na złość. "Przecież mówimy do nich po duńsku!"

Po wojnie rząd norweski postanowił wrócić do korzeni - pozbyć się tych irytujących duńskich wpływów i wprowadzić do użytku prawdziwie norweski język. Do tego celu użyto Nynorsk, który został sztucznie stworzony w dziewiętnastym wieku przez językoznawcę i poetę Ivara Aasena.

Jak się tworzy nowy język? Ivar jeździł po całym kraju wsłuchując się w przerozne dialekty. Twierdził, że mają one wspólną bazę, która jest jednak odmienna w swej istocie od podstawowych zasad duńskiego, i gdyby wydestylować zasady wspólne dla wszystkich dialektów, otrzymało by się język perfekcyjnie norweski.

Nynorsk jest jednak o wiele mniej intuicyjnym językiem niż Bokmål i mimo, że dzieci uczą się go w szkołach, na codzień posługuje się nim tylko około dwunastu procent całej populacji. Największą popularnością cieszył się w latach czterdziestych dwudziestego wieku, kiedy po zakończeniu drugiej wojny duch patriotyzmu najsilniej płonął w narodzie.

W trzecim języku urzędowym, Samisk, nie znajdziemy żadnych podobieństw do dwóch poprzednio wymienionych. Nie należy on nawet do tego samego drzewa językowego - a najbliższych krewnych posiada dopiero w Finlandii. Samisk to tak naprawdę nawet nie jest jeden język - tylko nazwa zbiorcza różnych dialektów, którymi posługują się Sami. Możecie ich znać jako Lapończyków, ale podobnie jak w przypadku Eskimosów, nazwa ta jest dla nich obraźliwa. Mimo iż Sami żyli na dalekiej północy od wieków, nie byli akceptowani przez norweskie społeczeństwo - delikatnie mówiąc. Długie wieki ignorowani, zostali w dziewiętnastym wieku poddani nieudanym próbom przymusowej norwegizacji. Dopiero w 1990 roku uznano wreszcie oficjalnie ich prawo do pielęgnowania własnego języka i kultury, utworzyli nawet swój własny parlament.

A tak z norweskim radzą sobie obcokrajowcy :



8 komentarzy:

  1. Ach, nie znoszę tego uczucia towarzyszącego uczeniu się nowego języka od podstaw. Zawsze mam tę niemiłą świadomość, jak duuuuuuużo wiedzy i umiejętności mi brakuje, żeby wreszcie posługiwać się nim płynnie. Ale kiedy to się w końcu uda... Wtedy jest fajnie :) Czuję, że w Norwegii nie udałoby mi się przełamać bariery językowej - chociaż na szczęście da się teraz po angielsku dogadać prawie wszędzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, lekko nie jest. Mimo, że tyle czasu tu jestem, biegam na kurs i przebywam wśród Norwegów, do płynności jeszcze mi daleeeeko. Uznam, że jest OK dopiero, kiedy będę się bezproblemowo posługiwać nim w pracy.

      Usuń
  2. Notka bardzo przystępnie tłumaczy norweskie problemy językowe i przy okazji historię. Mam tylko jedną uwagę - okres wolności trwał 35 lat, nie 40; ale to szczegół. A teraz trochę dygresji...
    Gromadząc materiały do magisterki, czytałem prasę galicyjską z 1905 roku. Kwestia niepodległości norweskiej i tego, czy nowe państwo ma być monarchią, czy republiką, była jednym z "gorących tematów" tego okresu.
    Co do języka - mimo moich zdolności lingwistycznych, języki skandynawskie robią mi w głowie bigos i nie odróżniam ich w mowie (na piśmie bym jeszcze jakoś dał radę). Teraz, kiedy dowiedziałem się o różnorodności dialektów, nawet nie próbuję opanować norweskiego... Chociaż o tym, że jest bokmål i nynorsk, kiedyś już czytałem. Zresztą nawet Wikipedia ma wersje w obu językach.
    No i Saamowie... W dzieciństwie trochę się interesowałem ich kulturą. Wtedy też dowiedziałem się, że określenie "Lapp" jest obraźliwe. W Polsce jednak jego obraźliwości się nie odczuwa, może dlatego, że nie ma u nas aż tylu Saamów, żeby ich to obchodziło... Dziś rano przypomniałem sobie, że mam na półce książkę z serii ceramowskiej: Ø. Vorren, E. Manker, "Lapończycy. Zarys historii kultury", Warszawa 1980. W tytule, jak i w całej książce, stosowana jest nazwa "Lapończycy". Tytuł oryginalny? "Samekulturen". W rozdziale
    A najciekawsze, że w ZSRR/Rosji od dawna używano nazwy "saamy" i w polskiej literaturze występuje ona, jako "Saamowie" lub "Samowie", równolegle z "Lapończykami", ale w odniesieniu do tej części tego ludu, która zamieszkuje tereny Rosji. Rosyjscy Saamowie zapisują swój język cyrylicą; podobno próba stworzenia podręcznika języka saamskiego w ZSRR napotykała straszne przeszkody ze strony władz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do dat - zaokrąglałam :)

      Co do 1905 - o ile dobrze pamiętam, rozpisano referendum i zapytano ludzi co wolą. Większość stwierdziła, że chce mieć króla. Na samego króla też rozpisano plebiscyt, bo nie mieli takiego rdzennie norweskiego - ostatecznie wygrał duńczyk z walijską żoną. Żona ta w odrobinę nietypowy sposób zapisała się w historii Haugesund...ale to chyba temat na następnego posta :)

      Wiesz co, to nie jest tak jak myślisz, bo norweski w gruncie rzeczy jest prosty - o wiele łatwiejszy od angielskiego, o wiele wiele wieeeele od niemieckiego. A jeśli znasz któryś z tych dwóch języków, zaczniesz rozpoznawać słowa i konstrukcje w norweskim. Plus, po nauczeniu się norweskiego dogadasz się i w Szwecji i w Danii. Po rpostu trzeba elastycznie podchodzić to tego co się czyta i słyszy... Jeśli na przykład interesujesz się językami naszych wschodnich i południowych sąsiadów pewnie wiesz, że g można zamieniać z h, a są miejsca w których da się wysłyszeć różnicę między h i ch. Wzięty z zaskoczenia - nie zrozumiesz tych dziwnych dźwięków, ,ale po chwili oswajania się, będziesz wyczuwać schemat, którym porozumiewa się rozmówca. Nie wiem, czy to co napisałam jest zrozumiałe:P

      Sami żyją nie tylko w Norwegii i Rosji, w Szwecji i Finlandii też. W tych trzech skandynawskich krajach uznano ich język i kulturę, mogą swobodnie przekraczać granicę ze swoimi reniferami, koczować, pozyskiwać ryby i co tam jeszcze im tradycja nakazuje. W Rosji niestety nie dano im tej możliwości.

      Z ciekawostek - więcej Sami żyje w Oslo niż na północy.

      O tym, że Lapończycy są obraźliwi dowiedziałam się dopiero jak tam pojechałam. O tym, że pop jest słowem obraźliwym - jakoś miesiąc temu. Polska ma obniżony poziom tolerancji obraźliwych słów. Na przykład jeśli ktoś w Polsce pisze o instytucji używając słów takich jak "faszyzm" i "stalinowski reżim", to ani redaktorom, ani czytelnikom powieka nie drgnie. W Norwegii taka semantyka to "karygodna wulgaryzacja dyskusji".

      Usuń
    2. To, co napisałaś, jest zrozumiałe, bo jako wschodnioslawista ;) nie mam większych problemów także z językami Słowian Południowych i przez to rozumiem analogię. Mimo wszystko brzmienia języka norweskiego ze słuchu rozpoznać bym nie potrafił.
      Tego, że Sami żyją także w Szwecji i Finlandii, jestem całkiem świadomy, moja dawna fascynacja zaczęła się właśnie od zbioru opowiadań fińskiego autora - Samulego Paulaharju.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie rozumiem, dlaczego trafiłam na Twojego bloga dopiero dzisiaj, ale lepiej późno... Co do norweskiego - uczę się od kilku lat, na kursach, więc siłą rzeczy o wiele mniej naturalnie i kompleksowo niż Ty, ale mam takie dziwne wrażenie, że o ile początki są rzeczywiście banalne (szczególnie dla kogoś, kto miał już styczność z językami germańskimi), to im dalej w las, tym trudniej. Bo żeby ogarnąć te ich wszystkie okołogramatyczne niuansiątka, trzeba mieć naprawdę dobre wyczucie. Ciągle słyszę od lektorki "na to nie ma zasady, potrzebna jest intuicja". Albo trafiła mi się kiepska nauczycielka, czego również nie wykluczam. :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czesc! Moj blog to swiezynka, istnieje od tygodnia. Jestem przyjemnie zaskoczona, ze udalo Ci sie go wygrzebac sposrod innych.

      Na pewno duzo zalezy od nauczyciela, ale tez i sporo od nas samych, od predyspozycji i zaangazowania. Tak naprawde moglabym spokojnie funkcjonowac tu tylko z angielskim, ucze sie bardziej z poczucia obowiazku, no i idzie to jak idzie. W sklepie i na poczcie sie porozumiem, w pracy niestety jeszcze nie, ale klamalabym mowiac, ze w domu slecze nad ksiazkami i trzaskam zadanka. W maju czeka mnie Norsk Prøve 3.

      Nauczyciele czesto nam opowiadaja o osobach, ktore przyjechaly tu bez znajomosci jezyka, po czym nauczyly sie go w mniej niz rok. Nie neguje ich istnienia, ale wiem, ze nie naleze do tej elitarnej grupy :)

      Planujesz przeprowadzke na daleka polnoc?:)

      Usuń